EnglishDeutsch strona główna cmentarze Ratując pamięć stan 1925 bukowiec wykaz cmentarzy bibliografia linki kontakt z autorem


Mariusz Sawa, społecznik z Werbkowic

W trakcie wywiadu z Krzysztofem Gorczycą, prezesem Towarzystwa dla Natury i Człowieka z Lublina, padło nazwisko Mariusza Sawy. Usłyszałam, że to z jego inicjatywy objęto opieką cmentarz prawosławny w Werbkowicach.

Panie Mariuszu, jak to się zaczęło?

M.S. W mojej rodzinie historycznie i terenowo ta tematyka była zawsze obecna. Natomiast początek zajęcia się dziedzictwem tej najbliższej historii, XIX–XX-wiecznej przypada na lata 2008-2009. Myślę tu o pierwszych działaniach mających na celu remont kościoła w Werbkowicach. Jest to świątynia z 1870 roku, która powstała za czasów unickich, czyli przed likwidacją unickiej diecezji chełmskiej w Królestwie Polskim, co miało miejsce w 1875. Była wpisana w historię mojej rodziny. W jej budowę był zaangażowany mój prapradziadek Onufry Ciucki, pradziadek mojej mamy. Jako unita zasiadał w radzie parafialnej. Pierwszą, istniejącą od końca XVII wieku cerkiewkę, przebudowano na dom psalmisty i postawiono nową, okazalszą. Historia tej świątyni jest namacalnym znakiem złożoności stosunków międzywyznaniowych, wewnątrz wyznaniowych, międzynarodowych i wewnątrz narodowych. Zbudowana jako cerkiew unicka, stała się w drodze przemian cerkwią prawosławną na lata 1875-1915. Przeszła następnie w roku 1919 w ręce rzymskich katolików, by później w okresie okupacji niemieckiej znowu stać się cerkwią prawosławną. Po II wojnie światowej stała się ponownie kościołem rzymskich katolików, ale teraz byli nimi w znacznej mierze polscy uchodźcy z Wołynia, a także przyjezdni z okolic Lwowa, którzy wprowadzili kult Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, wcześniej tu mało znany.

Wspomniał pan o tym, że losy Werbkowic są bardzo pogmatwane.

M.S. Przed II wojną światową Werbkowice były zamieszkane przede wszystkim przez Ukraińców (nazywanych ludnością ruską). Byli oczywiście Polacy, byli też Żydzi. Wojna przeorała to kompletnie. Żydzi zniknęli, wymordowani przez Niemców. Ukraińcy zostali wysiedleni od jesieni 1944 poprzez wiosnę 1945 na tereny Ukraińskiej Republiki Sowieckiej. Pozostali Polacy, którzy przed wojną stanowili mniejszość. Lata 1944-1945 to był napływ ludności polskiej z Wołynia, z Galicji Wschodniej. Przybyli też ci, którzy uciekali od banderowców. Niektórzy od razu chcieli tu pozostać, ale inni osiedli z myślą, że kiedyś wrócą do siebie. Zmiana granic im to uniemożliwiła. To był nowy element kulturowy, mentalny. Akcja „Wisła” w Werbkowicach już niewiele zmieniła. Przed jej rozpoczęciem w lecie 1947 r. w Werbkowicach i najbliższej okolicy zamieszkiwało tylko około kilkunastu ukraińskich rodzin prawosławnych. Część pozostała, przeszedłszy wcześniej na rzymski katolicyzm. Jednak przez te wszystkie lata Werbkowice były istotnym punktem dla przesiedleńców. Jest tu stacja kolejowa, która stanowiła punkt zborny i wysiedleńczy. Lata powojenne to również budowa cukrowni, która sprowadziła do Werbkowic ludzi z całej Polski, co nie pozostało bez wpływu na skład społeczny wsi.

Takie ogromne zmiany w strukturze społecznej musiały odbić się na losie kościoła.

M.S. Szybko zaczął popadać w ruinę. Od czasów II wojny właściwie nikt nie próbował go remontować. Patrzyliśmy na to z bólem, na ten kawałek historii rodzinnej. Postanowiliśmy, że spróbujemy coś zdziałać. Pozyskaliśmy sporo osób miejscowych. Założyliśmy Stowarzyszenie Na Rzecz Remontu Drewnianego Kościoła Zabytkowego W Werbkowicach. Kontaktowaliśmy się z różnego rodzaju specjalistami od budownictwa, od ochrony zabytków. Próbowaliśmy rozmawiać ze stroną kościelną. Udało się doprowadzić do tego, że parafia jako właściciel tego obiektu doprowadziła przy pomocy naszych finansów, zbiórek publicznych oraz dofinansowaniami ze strony państwa do tego, że kościół został wyremontowany z zewnątrz. Nowa instalacja elektryczna, odwodnienie, oszalowanie, nowe drzwi i okna, dach i tak dalej.

Wnętrze nie wymaga remontu?

M.S. Jak najbardziej wymaga! Nie udało się tego jednak kontynuować z różnych względów. Naszym celem było to, żeby właściciel obiektu podjął działania remontowe. Początkowo współpraca z parafią nie udawała się. Mam tu na myśli trudne relacje z ks. proboszczem Marianem Oszustem i biskupem Wacławem Depą. Dopiero okres, w którym proboszczem był ksiądz Adam Siedlecki, zaliczam do konstruktywnych. Marzeniem naszym i ks. Adama było to, żeby kościół został wyremontowany również wewnątrz. Mieliśmy plan, by dokonać tego przed stuleciem odprawienia pierwszej mszy w obrządku łacińskim (15.08.1919). Niestety ks. Adam przeszedł na inną parafię, a ks. Stanisław Kupczak nie kontynuuje dzieła. Z tego co wiem, nie stara się o dofinansowanie. Na szczęście w świątyni nie przecieka już dach, nie wali się nic na głowę, więc jakiś sukces odnieśliśmy. Tylko wewnątrz nie jest jednak tak, jak powinno być, jak planowaliśmy z konserwatorem zabytków. Nasza rola została spełniona, stowarzyszenie zostało rozwiązane. Narodził się wówczas nowy pomysł.

I tym pomysłem był cmentarz prawosławny?

M.S. Zajęcie się ratowaniem kościoła w naturalny sposób skierowało nas na cmentarz. Pomyśleliśmy, że warto teraz zająć się również pochówkami tych osób, które w tej świątyni się modliły. Nie tylko rzymskimi katolikami, ale też unitami lub prawosławnymi. Cmentarz nas zainteresował dopiero teraz, chociaż żyliśmy z nim od lat. Pamiętam go ze swojego dzieciństwa. Chodziłem tam sam, czy z kolegami. To było miejsce kompletnie niedostępne, zarośnięte, ciemne, z walającymi się wszędzie szczątkami ludzkimi, poprzewracanymi nagrobkami, połamanymi krzyżami. Tam się chodziło, bo było to miejsce mroczne i tajemnicze. Oczywiście nikt z tym nic nie robił.

Nikt z tym nic nie robił aż do roku?

M.S. W 2009 roku odezwałem się do Krzysztofa Gorczycy (Towarzystwo dla Natury i Człowieka) z pytaniem, czy daliby radę zająć się naszym cmentarzem. Odpowiedział, że kolejka cmentarzy czekających na ratunek jest długa. Pomoc uzależnił od wsparcia lokalnego: mieszkańców, władz gminy. Nie mogłem wówczas tego zapewnić i na parę lat ten temat zarzuciłem. Bliżej 2015 roku wróciłem do niego. Pomyślałem, żebyśmy poszli wykosić tam trochę krzaków. Mój tato Zygmunt włączył się w to od razu. To był pierwszy wolontariusz, z którym pracowałem. Nie trzeba było zbyt wielu słów, nadajemy na tych samych falach, wiedzieliśmy, że trzeba to zrobić. Sołtys Stanisław Stachniuk i radny gminy Krzysztof Abramiuk też się do tego tematu zapalili. Próbowaliśmy też zwracać się do duchowieństwa różnych obrządków, ale niestety nie spotkało się to z większym zainteresowaniem. Zresztą widać to było podczas późniejszych akcji porządkowych: nie było w nich udziału ze strony Kościołów. Podczas wydarzenia edukacyjnego, które zorganizowaliśmy na jesieni 2019 r. też nikt ze strony kościelnej nie skorzystał z naszego zaproszenia. Z duchowieństwem nam się więc na razie nie udało. Natomiast bardzo pomogli mieszkańcy, pomogła gmina, Towarzystwo dla Natury i Człowieka i moi przyjaciele. Przyjechało sporo osób. W publikacji „Cmentarz w Werbkowicach” (plik w formacie pdf) wymieniłem wszystkich, którzy na tym cmentarzu pracowali. To byli Polacy i Ukraińcy, reprezentanci różnych wyznań. Te porządki trwały przez 5 lat. Pracownicy UG włączali się z obowiązku, ale i z sentymentu, bo przecież czuli, że to nasze lokalne dziedzictwo. Niektórzy z potrzeby serca, niektórzy z potrzeby ciała - praca na cmentarzach może zaspokoić różne potrzeby.

Wspomniał pan, że cmentarz istniał jakby obok wsi, obok zainteresowań mieszkańców. Jak zatem udało się ten wspólny wysiłek zainicjować?

M.S. Wszystko zaczęło się od nieśmiałych przymiarek, a w końcu wzięliśmy sprawy w swoje ręce. Pomogło też zainteresowanie lokalnych mediów, internet. Udało się nam zainteresować tematem bardzo wiele osób na Ukrainie i w Polsce. Pojawiły się dary rzeczowe w postaci podarunków z Ukrainy dla pracujących na tym cmentarzu. Pojawiła się rodzina z Białorusi, która na tym cmentarzu ma swoich przodków. Przyjechali, odprawili tu swoje nabożeństwo, no i tak to się fajnie nakręciło, że taki cmentarz nieznany nawet wśród mieszkańców wsi, położony na skraju drogi donikąd, stał się elementem rozpoznawalnym, charakterystycznym miejscem w przestrzeni miejscowości. Dzięki zaangażowaniu obecnej pani wójt Agnieszki Skubis-Rafalskiej wydaliśmy właśnie wspomnianą wcześniej publikację. Zaś prace porządkowe doprowadziły do tego, że udało się nam prawie wszystkie nagrobki postawić. Chyba jeden krzyż został nam jeszcze do sklejenia. Na cmentarzu umieściliśmy też dwie tablice informacyjne. Jedna dotycząca ogólnie chrześcijaństwa wschodniego, wyznania prawosławnego w Werbkowicach. Druga opowiadająca szczegółowo o cmentarzu. Opracowaliśmy tekst z członkami Towarzystwa. Można bez wchodzenia na cmentarz, bez przedzierania się przez chaszcze i pokrzywy stanąć i przeczytać, co znajduję się na cmentarzu.

Jak udało się nawiązać współpracę z Towarzystwem dla Natury i Człowieka?

M.S. Bardzo o nią zabiegałem. Działania Towarzystwa są i były od dawna powszechnie znane i cenione w naszym rejonie. Musiało jednak minąć sporo czasu pomiędzy pierwszymi nieśmiałymi próbami a faktycznym nawiązaniem tej współpracy. Zająłem się czymś innym. Przy jakimś działaniu poznaliśmy się z Krzysztofem Gorczycą osobiście i potem, kiedy już wróciłem do pomysłu zajęcia się cmentarzem, było mi łatwiej. Zabiegałem o tę współpracę, bo może można było samemu, ale tutaj jest kamieniarka, poważna robota. Ja sam nie wiedziałbym, jak to w sensie technicznym zrobić, jak postawić kamień na kamieniu, wyczyścić. Zależało mi na tym, by nadzorowali to specjaliści. Krzysiek uczył się od Szymona Modrzejewskiego i od Magurycza. Zależało mi na tym, by prace poprowadził ktoś, kto ma o tym pojęcie. Żeby nic nie popsuć, nic nie zniszczyć. To był strzał w „dziesiątkę”. Sam bym tego nie zrobił. Nawet, gdyby mi ktoś to tłumaczył, to mogłem sobie jedynie coś tam wyobrażać. A oni są mistrzami i wiele się przy nich nauczyłem. W czasie tych prac byłem zwykłym pomocnikiem.

Miał pan wcześniejsze doświadczenie z pracy w stowarzyszeniu. Nie zdecydował się pan jednak na założenie kolejnego w celu podjęcia opieki nad cmentarzem?

M.S. Nie myśleliśmy nawet, żeby angażować ludzi w remont cmentarza. Cmentarz to pomysł dużo późniejszy, zaczął być realizowany właściwie po rozwiązaniu tego pierwszego stowarzyszenia. Nie widziałem potrzeby zakładania stowarzyszenia. Wiedziałem, że prace na cmentarzu nie są aż tak wymagające finansowo, a remont kościoła wymagał i jeszcze wymaga paru milionów złotych. Remont cmentarza jest uciążliwy, ale nie aż tak kosztowny. Nie było potrzeby ubiegania się o jakieś pieniądze z zewnątrz. Teraz opierałem się na autorytecie i możliwościach Towarzystwa. Ja zająłem się angażowaniem lokalnych czynników, Towarzystwo pozyskaniem ewentualnych środków.

Czyli to Towarzystwo zajęło się formalnościami? Zgodami?

M.S. Wszelkie sprawy formalne załatwiał Krzysztof Gorczyca jako prezes Towarzystwa. Stawianie i klejenie nagrobków brało na siebie Towarzystwo, więc oni prowadzili formalnie remont. Ale jeśli my sami idziemy kosić trawę, to nikogo nie pytamy o zgodę. Tam leżą nasi przodkowie i idziemy tam normalnie, na swoje. Tutaj nikt tak rygorystycznie do tego nie podchodzi.

A kto jest właścicielem cmentarza?

M.S. Dla mnie to jest sprawa drugorzędna. Na samym początku, w 2008 roku, rozmawiałem o tym przypadkiem z ówczesnym księdzem proboszczem Marianem Oszustem. Powiedział mi, że jest to cmentarz parafii rzymskokatolickiej. Pokazał nawet jakieś plany, papiery. Później rozmawiałem z arcybiskupem Ablem, władyką chełmskim i lubelskim Kościoła prawosławnego, który stwierdził, wyciągnąwszy swoje dokumenty, że jest to cmentarz prawosławnej diecezji lubelsko - chełmskiej. Wówczas zaprzestałem drążenia tego tematu. Nie występowałem do starostwa z prośbą o wypis z rejestru gruntów. W kontaktach z gminą nikt nie protestował przeciwko temu, że jest to cmentarz prawosławny. Informowaliśmy więc najbliższą parafię prawosławną o naszych działaniach. Treść tablic, wykonanych za pieniądze Towarzystwa dla Natury i Człowieka oraz Urzędu Gminy konsultowaliśmy z kurią prawosławną w Lublinie, z ks. Andrzejem Łosiem. Nie wiem, jak na przestrzeni lat, powiedzmy od czasu likwidacji unickiej diecezji chełmskiej, wygląda dokumentacja. Nie mam nic z archiwów rosyjskich, a jedynie część dokumentacji z przełomu XIX/XX w. z archiwów polskich. Nie sądzę też, by ktoś chciał się o to kłócić, czyj jest ten cmentarz, aczkolwiek w okolicy miały miejsce takie sytuacje, np. w Podhorcach. Ks. Stanisław Solilak, były proboszcz parafii rzymskokatolickiej w Gozdowie, uzyskał własność działki cmentarnej na podstawie orzeczenia sądu, czyli były jakieś sprawy sporne pomiędzy prawosławnymi i rzymskimi katolikami. Podejrzewam, że stan prawny większości tych cmentarzy nie jest do końca uregulowany. Nie wiem, ile tak naprawdę podobnych obiektów znajduje się w wojewódzkiej ewidencji zabytków. Zapewne większość figuruje jedynie w gminnej ewidencji, więc pozyskiwanie środków na ich renowację jest i tak niemożliwe. Zatem stoimy na tym, że Werbkowice są własnością prawosławnej diecezji lubelsko-chełmskiej.

Jak określiłby pan obecny stosunek lokalnej społeczności do porządkowanego przez Was cmentarza?

M.S. Nie jest to źródłem komentarzy, a tym bardziej jakiegoś konfliktu. Dla większości mieszkańców do niedawna cmentarz nie istniał. Dopiero teraz zaczyna pojawiać się w świadomości. Z kościołem było inaczej, był elementem sporu. Były rozsiewane jakieś plotki, grano na uprzedzeniach do ukraińskości czy prawosławia. Dywagowano nad losami kościoła, że trafi do prawosławnych lub do grekokatolików. Że te zbierane pieniądze idą w „obce ręce”. Próbowano nas między sobą skłócić. Na szczęście się to nie udało. Byliśmy zgodni. My, potomkowie dawnych unitów oraz ludność napływowa. Wszyscy chcieliśmy uratować ten kościół. Jednak przy cmentarzu nie ma takich dyskusji. Ludzie dziwią się, że tu w ogóle jest cmentarz. Mówią, że bywali tu, ale nigdy nie podejrzewali, że te kamienie to kamienie nagrobne. W internecie spotykam się z komentarzami, to są bardzo pozytywne glosy. Nie ma ich specjalnie wiele, ale dają wsparcie. Przy czym nie wiem, ile z nich pochodzi od lokalnej społeczności, gdyż często są anonimowe. Kiedy ogłaszamy, że będzie akcja porządkowa, to tłumy się nie schodzą. Nie ma wielkiego zainteresowania i trudno się dziwić. Ja nie mam pretensji do ludzi. Tu nie leżą ich krewni, nie czują związku z tym miejscem choćby z tego powodu.

Pozyskuje pan jednak wsparcie w mieszkańcach. Może niezbyt wielkie, ale jest.

M.S. Pokazuję, że ten cmentarz nie jest wyznaniowy czy narodowościowy. Staram się tłumaczyć mieszkańcom, że on jest nasz, lokalny. I że tu pochowani są ludzie i należy im się pamięć. Są osoby, do których to trafia. Mamy tu takich mieszkańców, którzy mają swój wkład. Na przykład pan Jan Antosz, ponad 80 lat; przyjechał tu jako mały chłopiec po wojnie. Przychodzi z nami pracować jako wolontariusz. Po prostu czuje taką potrzebę. On jest praktykującym rzymskim katolikiem, pewnie jego postawa wynika z przekonań religijnych. Zresztą my nie pytamy o pobudki. Kto chce, ten pracuje. Tak więc odbiór jest pozytywny, aczkolwiek ilościowo to nie są tłumy, które by tu przychodziły. Nie jest tak, by nas żywiono, dawano paliwo do sprzętu; żeby pytano kiedy będzie następna akcja, bo kosy szykujemy, piły grzejemy. Tak to nie! Jest raczej praca, którą wykonujemy po cichu, spokojnie, bez napięć. Może to nawet lepiej, bo w swoim tempie, powolutku zmierzamy do realizacji tych celów, które postawiliśmy sobie na początku.

A jakie są te cele?

M.S. Chcielibyśmy oznaczyć dojazd od szosy zamojskiej. Cmentarz jest teraz znany w sieci, a nie każdy może do niego trafić! Powinien być znak drogowy wskazujący, że np. za 900 m jest cmentarz zabytkowy. Dojście do samego cmentarza też nie jest proste. Trzeba ominąć zasiewy i wejść po prowizorycznych schodach, za oczyszczalnią ścieków. Ale to powinno być oznakowane. Poza tym w centrum cmentarza mamy nagrobek ks. Romana Rogalskiego, unickiego proboszcza z Werbkowic, z inskrypcją po polsku. Jest to jeden z dwóch grobów regularnie zasypywanych przez... borsuki. Wygrzebują szczątki odzieży, trumien, kości, ogromne kilogramy gliny i zasypują grób księdza Romana. Chcielibyśmy poza okresem rozrodczym borsuków zrównać tę górę utworzoną przez zwierzaki. Ponieważ ta sytuacja trwa od kilkudziesięciu lat, to być może w tej ziemi udałoby się odnaleźć brakujące fragmenty nagrobków. Inny plan dotyczy tablicy Wasyla Szczura. W latach 60-tych XX wieku na jednym z drzew powieszono tabliczkę nagrobną z tym nazwiskiem. Ktoś pewnie chciał ją uchronić przed zniszczeniem. Chcielibyśmy ją powiesić na krzyżu. Krzyż już otrzymaliśmy od pana Tomasza Sobczuka z Hrubieszowa. Teraz trzeba go tylko oczyścić, tabliczkę przymocować, żeby ten Wasyl Szczur został z szacunkiem upamiętniony. Chciałbym też, żeby na niedzielę przewodnią, tydzień po Wielkanocy, można było tam regularnie co rok odprawiać nabożeństwo. Czy też przy liturgicznym wspomnieniu patrona naszej świątyni oraz gminy, św. Archanioła Michała, ku spokoju dusz tam spoczywających. Ta tradycja już zamarła w związku z wysiedleniem autochtonów. Nie ma sensu sztucznie jej wskrzeszać, ale niechby ta modlitwa kościoła wschodniego razem z modlitwą kościoła łacińskiego choć raz wspólnie wybrzmiała i wzniosła się pod tymi starymi drzewami na cmentarzu. Na razie z bólem muszę powiedzieć, że duchowieństwo nie jest specjalnie zainteresowane, ani pomocą przy porządkach, ani jakimś podsumowaniem religijnym, modlitewnym. Przynajmniej nie było tym zainteresowane w zeszłym roku. Może coś się zmieni?

Czy cmentarne porządki obfitowały w jakieś odkrycia?

M.S. Mamy jeszcze kilka artefaktów znalezionych na powierzchni cmentarza. Kilka monet i metalowe krzyżyki z półksiężycem. Chcemy, by wróciło to na cmentarz i zostało tam wyeksponowane.

Jak mógłby pan podsumować te pięć lat opieki nad cmentarzem w Werbkowicach?

M.S. Liczbowo w ciągu tych pięciu lat przewinęło się przez nasz cmentarz około sześćdziesięciu osób. Niektórzy pojawili się tylko raz, ale zawsze to coś. A jeśli doliczyć do tego osoby zainteresowane z oddali, na przykład jakichś dziennikarzy, to nawet doszlibyśmy może do stu. Ale takich, co postawili nogę na cmentarzu to będzie z sześćdziesiąt. Natomiast stali wolontariusze to mój tato, bo on mieszka na stałe w Werbkowicach. Z moją mamą. Regularnie raz w miesiącu coś tam robią. Plus na innych cmentarzach, na przykład w Dobromierzycach czy Wiszniowie, skąd pozyskują drewno i przy okazji wydobywają te cmentarze z mroku. Ja od akcji do akcji, z paroma kolegami, którzy byli ze dwa, trzy razy. Stała ekipa liczy mniej więcej do dziesięciu osób. W grudniu 2015 podejmując działania z Krzysztofem Gorczycą założyłem sobie dziesięć lat na doprowadzenie tego cmentarza do porządku. Myślę, że ten termin jest realny. W ciągu minionych pięciu naprawiliśmy nagrobki, zinwentaryzowaliśmy je w naszej publikacji. Przed nami to, o czym mówiłem wcześniej, ale teraz cmentarz już przynajmniej widać.

Najbliższe plany?

M.S. Od końca grudnia czekałem na decyzje władz gminy co do dalszej pielęgnacji i utrzymania cmentarza. Trzeba go regularnie kosić. Utrzymać drogę dojścia, porządek wokół mogił. Do tego używamy kos spalinowych, czasami też środków ochrony roślin. Potrzebne są fundusze na te środki, na paliwo, na wywóz śmieci. Wielu ludzi odwiedza teraz cmentarz. Zostawiają znicze, ale później to trzeba zebrać, kupić worki na śmieci, zapłacić za wywóz. Grosz do grosza... Nie liczę oczywiście naszej pracy, ale niektóre koszty mogłaby pokrywać jakaś przeznaczona do tego jednostka. Liczyłem, że będzie to gmina. Ma swoich pracowników, którym można byłoby wyznaczyć taki zakres obowiązków. Ale z uwagi na to, że teren cmentarza nie należy do gminy, nie może ona ponosić w związku z nim żadnych kosztów. Będę jeszcze prosił gminę o oznakowanie dojazdu do nekropolii na którejś z działek gminnych, bo akurat do tej prośby urzędnicy gminy w swojej odpowiedzi na moje pismo jeszcze się nie odnieśli. Uważam więc, że kwestia jest otwarta.

Zatem oby wiosna przyniosła korzystne ustalenia!

Postępy prac można śledzić na profilu Cmentarz prawosławny w Werbkowicach (link do fb)

Wywiad przeprowadziła: Hanna Szurczak. Zdjęcia: archiwum M. Sawy
Marzec 2020




Tomasz Szwagrzakkontakt