EnglishDeutsch strona główna cmentarze Ratując pamięć stan 1925 bukowiec wykaz cmentarzy bibliografia linki kontakt z autorem


Wywiad z Mariuszem Baar, genealogiem, przewodnikiem turystycznym

Podczas rozmowy z panią Aleksandrą Wieliczko z Gdańska (link do wywiadu) padło nazwisko osoby zaangażowanej w ratowanie pamięci pochodzącej z miejscowości Wicko. Mowa tu o panu Mariuszu Baar.

Panie Mariuszu, można znaleźć pana stronę internetową Przewodnik Łeba/Krępa kaszubska (link), jednak nie ma na niej słowa o panu. Może zacznijmy od tego.

M.B. Mieszkam na trasie Lębork - Łeba, w miejscowości Wicko, powiat lęborski, województwo pomorskie. Wicko to siedziba gminy. Właściwie się tu wżeniłem, pochodzę z miejscowości położonej kilka kilometrów dalej, na trasie kolejowej Lębork - Łeba. Przyszedłem na świat w dawnym majątku ziemskim, oczywiście w jego pegeerowskim okresie i to też miało duży wpływ na rozwój moich zainteresowań. Z wykształcenia jestem technik rolnik. Akurat taka szkoła była w najbliższym mieście powiatowym. Do liceum nie chciałem iść, chociaż od dawna interesowała mnie historia. Zdałem maturę. Pomyślałem o studiach historycznych, ale ich nie podjąłem. Życie, dorosłe życie mnie ciągnęło.

Kiedy to było?

M.B. Ja jestem rocznik 69, końcówka lat 70. to lata w Lędziechowie, odkrywanie tajemnic poniemieckich mojej rodzinnej miejscowości. W szkole nam zawsze mówili, że tu Słowianie mieszkali, a ja ze zdumieniem odkrywałem napisy niemieckie na tych odnajdowanych w zakamarkach grobach. To pobudzało moją wyobraźnię. Lata 80. to szkoła, 5 lat technikum, po którym pracowałem w Państwowym Gospodarstwie Rolnym, na fermie krów. Następnie, jak to wówczas, upomniało się o mnie wojsko. Po nim wróciłem na krótko do PGR, ale już myślałem o rodzinie, postanowiłem znaleźć sobie inną pracę i poszedłem do telekomunikacji. To była taka brygada, z którą jeździliśmy po różnych miejscach. Wtedy też w wolnych chwilach dużo zobaczyłem w miejscowościach, w których pracowaliśmy. Moja pasja się pogłębiała, wiedza rosła. To był przełom 80/90. W tym momencie właśnie, w 92 roku, wziąłem ślub i przeprowadziłem się do Wicka.

Czy wtedy już był pan pewien, co przed panem?

M.B. Te zainteresowania historią bardzo się tu wzmocniły. Rodzina żony zajmowała poniemiecki dom. I kiedyś odwiedzili nas potomkowie dawnych właścicieli, a nawet sami właściciele. Przyjeżdżali do mojej teściowej, pokazywali różne zdjęcia, pocztówki, opowiadali historie, legendy związane z okolicą i tak to się zaczęło. Fascynacja tamtymi czasami. Te pocztówki, te zdjęcia. To zupełnie inaczej wyglądało. Zacząłem poznawać Niemców, którzy budowali ten dom. Oni opowiadali, ja słuchałem z ciekawością. Zacząłem uczyć się niemieckiego i chociaż wcześniej nie znałem tego języka, to dużo rozumiałem. Oni przywozili gazety, książki. U nas nie było specjalnie nic na ten temat. Wciąż jeszcze trwało zakłamywanie historii.

Zaczął pan działać?

M.B. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Odszedłem z pracy, wyjechałem do Niemiec. Mój język był coraz lepszy. A mnie wciągała pasja, w Niemczech nawiązywałem znajomości, coraz szerzej też komunikowałem o swoich poszukiwaniach. Potem zacząłem szukać regionalnych wydawnictw, książek, albumów. I nastała epoka internetu! Znajomy zaproponował, żebym założył stronę internetową. Zaczęła się intensywna wymiana, kontakty z Niemcami, którzy poszukiwali informacji o miejscach życia swoich przodków. Zacząłem jeździć po cmentarzach w poszukiwaniu potłuczonych tablic. Mój szpikulec i ja znaleźliśmy wiele historycznych pamiątek. Wiedziałem po jakimś czasie, gdzie szukać - nazywam to cmentarnym doświadczeniem. Poznawałem te elementy nagrobków poprzez działanie, poprzez obcowaniem z tymi miejscami. Załatwiłem sobie wykrywacz metali (był jeszcze dopuszczalny). Zacząłem ratować te szczątki.

Jak je pan ratuje?

M.B. Zabieram wszystko, połamane krzyże, potłuczone tablice. Chcę ocalić przed hienami. Miałem kilka przypadków, gdy nie zdążyłem. Na przykład zostawiam krzyże żeliwne przewrócone z fundamentem, z myślą, że kiedyś się je podniesie, naprawi. A potem wracałem w te same miejsca, a ich nie było. To okropne. Na cmentarzu w Wicku, który zacząłem porządkować za zgodą wójta, na środku stał żeliwny krzyż, mocno ukryty w chaszczach. Odsłoniłem go pięknie. Na drugi dzień już tego nie było. Dowiedziałem się, kto to zrobił. Taki człowieczek z wózeczkiem... Wyrwał i sprzedał na złom. Ręce opadają. A taka historia? Ostatnio dzwonił do mnie facet, że chce mi sprzedać tablicę żeliwną, bo znalazł obok cmentarza. On szuka krewnych tej osoby, chętnych do odkupienia. Tu już nie wytrzymałem, zacząłem tłumaczyć: jesteś hieną cmentarna, bierzesz, zbierasz i handlujesz. Chciałem to zabrać, ale nie oddał. Zarzekał się, że jak zrobię lapidarium, to mi to da. Jedynie zdjęcie pozwolił mi zrobić. To wszystko, co po tej tablicy zostało.

Czym dla pana były i są cmentarze?

M.B. Te, o których teraz rozmawiamy? To pamiątki przeszłości. Miejsca wypełnione historią tego regionu. Wspomnienie po tych, którzy budowali nasze domy, uprawiali nasze pola.

Jakie cmentarze otoczył pan swoja opieką?

M.B. Poszukiwania prowadzę w swoim regionie. Są zazwyczaj poprzedzane procesem porządkowania. Trudno czegoś się dopatrzeć wśród nadmiernej ilości krzaków. Więc najpierw trzeba poradzić sobie z nadmierną zielenią. Potem szukam macką saperską. No i nagrobki, elementy kamienne. Jeśli coś znajdę, to biorę szpadel, szukam miejsca, w którym to należy postawić. Nadleśnictwo zlikwidowało wiele cmentarzy. Zwieźli pozostałości nagrobków na jedną kupę, to leży. Ja próbuję odtworzyć, to, co tu było. Czasami jestem z kolegą. Teraz brakuje już sił i zdrowia. Kolega pomaga. Nie zawsze da się wszystko podnieść samemu. Czasami jedziemy we dwóch, czy w trzech. Robimy też zdjęcia, wrzucam je na moją stronę. Jako dokumentację. Są robione dla potomków pochowanych osób, którzy musieli opuścić te tereny. Często tak się zdarza, że dzięki tym zdjęciom odzywają się ludzie, którzy odnajdują tą drogą groby swoich przodków. Miałem taką historię, że Niemka mieszkająca w Szwajcarii znalazła u mnie zdjęcie takich okruchów tablicy swojego przodka. I przyjechała. Zjeździliśmy wówczas mnóstwo miejscowości. Dzięki tym moim kontaktom zgromadziłem ogromną wiedzę. Moi rozmówcy podają nazwiska sąsiadów, rysują plany wsi, podają adresy. I gdy przyjeżdżają tu wnuki, oprowadzam ich po świecie przodków.

A czy ma pan jakiś cmentarz pod stałą opieką?

M.B. Tak, miałem pod opieką cmentarz w Wicku. Napisałem do wójta prośbę o zgodę na prace porządkowe na tym cmentarzu. I dostałem ją. To właściwie przesądziło o jego być albo nie być.

Groziła mu likwidacja?

M.B. Ten cmentarz był tylko w ewidencji gminnej. Za nim było pole. Obok cmentarza była droga, która jednak na cmentarzu się kończyła. Po wojnie rolnik, który jechał na pola, zrobił sobie skrót i jechał przez jego środek. A że ciągnik szeroki, to zahaczał o te nagrobki, przewracał je. Później rolnik odrolnił grunt, podzielił na działki i sprzedał je. Miał zapewnić dojazd do nich przez swoje podwórko. Ale się nie zgodził. Więc nowi właściciele starali się o drogę przez cmentarz. I wtedy wójt ze mną rozmawiał, pytał się o ten cmentarz. Zwróciłem uwagę, że oni przejeżdżają przez teren cmentarza. Wójt skontaktował się z konserwatorem zabytków. A ja już miałem dokumentację cmentarza, nawet przedwojenne zdjęcia. Wysłałem to szybko do konserwatora. Więc jak wójt się zwrócił z pytaniem, to konserwator nie wyraził zgody. Sam wójt był zdania, że po tylu latach to już tam można domy budować. Jednak po opinii konserwatora dał zgodę na porządkowanie.

Jak to się później potoczyło?

M.B. Jak to w takich przypadkach bywa: wzloty i upadki. Skontaktowałem się z pewnym Niemcem, który sfinansował ogrodzenie tego cmentarza. Zadbałem o pomniki, wysypaliśmy z kolegą alejkę kamykami. To ktoś te kamyczki pozabierał, pewnie do swojego ogródka. Kiedyś przyszliśmy i ich nie było. Przebolałem to. Aż do momentu, gdy zastałem cmentarz zdemolowany. Poprzewracane nagrobki, połamane krzyże. Teren był ogrodzony, furtka zamykana na klucz, a za każdym razem, gdy przychodziłem, furtka była otwarta. Więc wreszcie zamknąłem na łańcuch i kłódkę. To też sforsowali. To było miejsce spotkań alkoholowych.

Sprawę udało się wyjaśnić?

M.B. Po dewastacji cmentarza była powiadomiona policja, składałem zeznania, ale nic to nie dało. Niby wiadomo, kto to zrobił, ale pewności nie było. To było jakieś 6 -7 lat temu. Do tej pory nie wiem, jak zakończyła się sprawa. Nie jestem właścicielem terenu, właścicielem jest gmina. Nikt mnie nie powiadomił, jak to się zakończyło. Ot, w gazecie lokalnej ukazał się artykuł. Zająłem się więc renowacją tego, co zabezpieczyłem w domu. Miałem to wszystko umieścić na cmentarzu w Wicku. Tylko czy to ma sens? Od tych kilku lat nic tam nie robię. Początkowo gmina pilnowała, wykaszała zieleń. Rozmawiałem z obecnym wójtem o wystawieniu tam polsko - niemieckiej tablicy informacyjnej. Muszę zacząć kolejny etap. Bo były sukcesy, warto.

Jakaś historia?

M.B. Odnaleźliśmy nagrobek żołnierza, który będąc tu na przepustce jechał rowerem i miał wypadek. Tu go pochowano. Udało mi się odnaleźć rodzinę tego człowieka. Przypadek - jedno tylko takie nazwisko w książce telefonicznej! Napisałem na adres tam podany. Długo nic nie było. Aż wreszcie odezwał się do mnie syn tego pana. Że chce przyjechać. Byli nawet dwa razy. Później kontakt się urwał.

Czy oprócz Wicka jest jeszcze jakiś cmentarz, który szczególnie leży panu na sercu?

M.B. Nie umiem przejść obojętnie obok takich miejsc. Dzisiaj nawet w drodze mijałem cmentarz w Janowicach koło Lęborka, który został chyba niedawno odkrzaczony. Przejrzałem go ze swoją macką. Z sukcesem. Byłem tam wprawdzie kilkakrotnie, ale gdy był zarośnięty, to trudno było się dostać w te zakamarki. Niestety zrobili to ciężkim sprzętem, więc nagrobki zostały poprzewracane. Coś za coś. Na wszystkich cmentarzach w naszej okolicy byłem już wielokrotnie. I zazwyczaj wracam. Często się okazuje, że mam fart, znajduję nowe ślady przeszłości. Ale pani pyta o taki cmentarz, którym się opiekuję?

Tak. Czy jest taki, który zastąpił Wicko?

M.B. Jest. To cmentarz w Wojciechowie. Dawniej Münsterhof. To malutki cmentarzyk, który powstał w latach 30. XX wieku. Jest tam kilkanaście nagrobków. Jakiś czas temu tak się złożyło, że działkę budowlaną, która jest za tym cmentarzem kupiła osoba, która chciała uporządkować też to miejsce. Ta pani dzwoniła do mnie z propozycją pomocy przy sprzątaniu. Znam tam sołtysową, dyrektor GOK też stamtąd jest. Pomyślałem, że można by to z mieszkańcami zrobić. To było parę lat wstecz. Nic się jednak nie zaczęło dziać. Kiedyś więc pojechałem, przeszukałem pod kątem okruchów, pozbierałem kawałeczki, które się zachowały. Teraz mogę podać wykaz osób pochowanych na tym cmentarzu. Postanowiłem, że nie będę już czekał na wsparcie. Napisałem do wójta wniosek, czy mogę teren odkrzaczyć, usunąć dzikie czereśnie. Razem z sąsiadem to robiliśmy, nie pamiętam ile dni nam to zajęło. Kiedyś prowadziła tam piękna aleja świerkowa. Udało się tak powycinać samosiejki i przyciąć krzewy, że ta aleja została nieomal odtworzona.

Co dalej? Jakie plany?

M.B. Na tych cmentarzach są nieprzebrane ilości okruchów marblitu. Układam te puzzle, szukam później brakujących informacji w archiwach. Nie będę odtwarzał zniszczonych tablic, ale informacje powinny się zachować dla potomnych. Chciałbym opracować pewien standardowy model tabliczek, z zachowaniem stylowej czcionki. Rozmawiam z ludźmi, którzy znają się na grafice. Jakby to zrobić, żeby było najtaniej, bo nie ma na to pieniędzy. Jesteśmy na etapie projektowym. A to, co zostało, w pojemniku wkopać głęboko, by pozostało na miejscu. Od tego cmentarza chciałbym zacząć z tymi tablicami. To byłby taki przykład, taka wizytówka.

Dla pana najważniejsze jest zdobywanie informacji, które te cmentarze oferują?

M.B. Tak. Te informacje są bezcenne, dla genealogii. Interesuje mnie cały powiat lęborski, słupski, bytowski, wejherowski, pucki, kartuski. Mam swoją bazę informacji, a te okruchy jeszcze ją poszerzają.

Czy myślał pan o napisaniu książki?

M.B. Chciałbym napisać monografię naszej gminy. Zbieram dokumenty pod tym kątem. Również dokumenty powojenne, listy wypędzonych, przejmowanie gospodarstw. Zwłaszcza te ostanie są ciekawe, przy tej okazji poznajemy życiorysy tych, którzy tu przyjechali. Co się działo tutaj po wojnie! Rosjanie, Niemcy, napływowi Polacy. To byłaby niezwykle ciekawa książka. Ale jak będę pisał tę monografię, to muszę mieć zespół: polonista, historyk... Ja dostarczam materiały, robię tłumaczenia z niemieckiego. Taki podział pracy.

Pana pasja stała się sposobem na życie.

M.B. Tak. Najpierw wycieczki, często właśnie sentymentalne powroty, które mogłem oprowadzać po tych miejscach, o których nie opowiadają przewodniki. Teraz mogę wspierać poszukiwania genealogiczne, często zwracają się do mnie ludzie poszukujący swoich korzeni. Świadczę usługi w zakresie genealogii. Jeśli praca jest pasją, to wszystko jest łatwiejsze.

Dziękuję za poświęcony mi czas. Czekam na książkę!
Hanna Szurczak, zdjęcia z archiwum Mariusza Baar
maj 2020




Tomasz Szwagrzakkontakt