Urszula Karolczak, Frydhof Wielkopolskie Stowarzyszenie na Rzecz Ratowania Pamięci
Czy cmentarze ewangelickie zostały zapomniane?
(Pamięć o cmentarzach ewangelickich w okolicach Koła)*
Cmentarze tworzą żywi i służą one żywym. Zmarli „trwają” tylko w pamięci żywych. Stąd odwieczna potrzeba podtrzymywania wspomnień, poczucie konieczności upamiętnienia zmarłych i zachowania dla kolejnych pokoleń obrazu tych, którzy odeszli na zawsze. To żywi wybierają miejsce pochówku swoich najbliższych, myśląc również o przyszłym miejscu dla siebie. Wiara w życie pozagrobowe, w świat istot niematerialnych i w przejście dusz do innej niż znana nam rzeczywistość, nie zwalniają z obowiązku pogrzebania w ziemi lub zabezpieczenia w inny sposób doczesnych szczątków zmarłych. Żywi stawiają nagrobki i pomniki, na których zapisują w kamieniu lub innym trwałym materiale imiona i nazwiska zmarłych, wspominają zalety i dokonania krewnych, wznoszą za nich modlitwy, pouczają świętymi tekstami i sentencjami tych, którzy jeszcze nie dotarli do końca drogi. Żywi projektują przestrzeń cmentarzy, odwiedzają i otaczają troską groby. Wszystko po to, aby pamięć przetrwała jak najdłużej. Żyjąc, niepokoimy się o mogiły naszych przodków, zabiegamy o ich uszanowanie, upiększanie, trwanie w jak najlepszej kondycji. Ufamy również, że podobnie będą postępować następcy w stosunku do naszych grobów. Dzięki tym zabiegom łagodzimy traumatyczne emocje związane z żałobą po utracie najbliższych oraz dajemy wyraz uczuciom towarzyszącym śmierci jak tęsknota, szacunek, miłość. Sam cmentarz staje się otoczoną opieką mistyczną przestrzenią, gwarantującą ostatnie schronienie.
W przeciwieństwie do rozbudowanej i bogatej tradycji pochówków katolickich, protestanci, począwszy od XVI w. wierni byli surowej, skromnej i pozbawionej ostentacji formule obrzędu pogrzebowego. Głównym celem ceremonii pożegnalnej było i jest przekazanie nauki o śmierci żyjącym, staje się ona pretekstem do moralnego pouczenia, odczytania fragmentów Pisma Świętego. Sam cmentarz zachował swoje znaczenie miejsca świętego, będącego miejscem snu i spoczynku ziemskiego ciała.
Co stanie się z cmentarzem, kiedy żywych zabraknie? Lub kiedy żyjący opiekunowie odejdą z dnia na dzień a ich miejsce zajmą inni, którzy myślą o porzuconych zmarłych jako o obcych? Szukając odpowiedzi na te pytania nie trzeba teoretyzować i wymyślać hipotetycznych scenariuszy. Wystarczy spojrzeć na obecny stan cmentarzy ewangelickich, rozsianych po wsiach i miastach między innymi na terenach obejmujących wschodnią część województwa wielkopolskiego, północno-zachodnią część województwa łódzkiego oraz południowo-zachodnią część województwa kujawsko-pomorskiego.
Podobnie jak na innych obszarach, początki funkcjonowania miejsc pochówku zbiegały się tu zwykle z przybyciem pierwszych osadników wyznania ewangelickiego. Na terenach wiejskich przydział ziemi na cmentarz przewidywała większość umów między właścicielem ziemskim a przybyszami. Żyjące w diasporze mniejszości ewangelickie kultywowały rodzime języki i tradycje, tworzyły własną organizację kościelną w postaci parafii, filiałów i kantoratów, budowały świątynie oraz wytyczały cmentarze, które pełniły swą funkcję nieprzerwanie w czasach zaborów oraz II Rzeczpospolitej. Ziemski gmach kościoła ewangelickiego zburzyła II wojna światowa. W roku 1941 na okupowanej ziemi konińskiej, na mocy rozporządzenia namiestnika Rzeszy tzw. Reichsgau Wartheland, cmentarze ewangelickie przestały być własnością wspólnoty i przeszły pod zarząd administracji państwowej. Władze okupacyjne czyniły naciski na ewangelików, mające na celu doprowadzenie do podpisania przez nich tak zwanej listy narodowościowej. Opornych spotykały represje. W wielu miejscowościach w pierwszych miesiącach wojny rozpoczęły się akcje wyrównywania rzeczywistych i domniemanych krzywd pomiędzy katolikami a innowiercami, wywłaszczenia, wysiedlenia, rozstrzelania.
Na wielu cmentarzach ewangelickich we wrześniu 1939 roku wyrastały świeże ziemne mogiły zamordowanych. Z tego okresu pochodzą zachowane nagrobki w Babiaku (gm. Babiak, pow. kolski, woj. wielkopolskie, fot. 1), w Domaninie (gm. Dąbie, pow. kolski, woj. wielkopolskie), w Zielonce (gm. Wierzbinek, pow. koniński, woj. wielkopolskie, fot, 2). Po wojnie, kiedy ewangelicka społeczność pochodzenia niemieckiego opuściła swoje domy uciekając za Odrę na przełomie lat 1944/1945 lub w trybie przymusowych wysiedleń trwających do końca lat 50. XX w., w jednorodnych już pod względem narodowym i wyznaniowym polskich wsiach i miasteczkach pozostały kościoły, szkoły i cmentarze. O ile budynki należące uprzednio do wspólnoty parafialnej, w tym również świątynie, po uprzednim opróżnieniu z wyposażenia, można było zagospodarować na różne sposoby, o tyle cmentarze stały się elementem krajobrazu zupełnie zbędnym, obcym i niczyim.
Od czasu exodusu niemieckojęzycznych protestantów upłynęło kilkadziesiąt lat. Wnioskując z obecnego stanu zachowania cmentarzy oraz wsłuchując się w relacje starszych mieszkańców poszczególnych wsi, pierwsze lata po wojnie to czas celowych dewastacji oraz kradzieży cmentarnego mienia, nazywanego stereotypowo „niemieckim”. Porzucone, lokowane często na odległych krańcach wsi nekropolie, stały się celem agresji i aktów świadomego wandalizmu uzewnętrzniających nienawiść wobec faszystowskiego okupanta. Dodatkowo, na swoje nieszczęście, cmentarze łudziły nadzieją łatwego wzbogacenia się dzięki domniemanym, zakopanym w grobach skarbom oraz możliwościom wtórnego wykorzystania materiałów takich jak kamień, beton i żeliwo. Kiedy niewiele zostało do zniszczenia lub wywiezienia, nastał trwający dziesiątki lat proces wymazywania śladów mniejszości ewangelickich z kart lokalnej historii. Ich efektem jest dzisiejszy stan większości cmentarzy. Porasta je gąszcz samosiewów drzew i krzewów, uniemożliwiający poruszanie się. Ocalałe resztki nagrobków tkwią pod kilkudziesięciocentymetrową warstwą ziemi i liści, czasami również śmieci. Tablice inskrypcyjne często noszą ślady uderzeń i zacierania niemieckojęzycznych napisów. Wiele z nich zostało przewróconych i potłuczonych. Korzenie starzejących się drzew rozsadzają grobowce. Zniknęły bez śladu żeliwne ogrodzenia pól grobowych i krzyże, których istnienia dowodzą nieliczne archiwalne zdjęcia. Rozebrano ogrodzenia i bramy, wycięto drzewa wytyczające cmentarne aleje. Materialne zniszczenia i straty są nieodwracalne.
Jednak cmentarze istnieją dopóki w ziemi spoczywają szczątki zmarłych. Ziemia, która skrywa kości będzie cmentarzem, nawet jeśli upływ czasu lub świadoma działalność człowieka usuną wszystkie naziemne elementy. Nawet jeśli stan prawny terenu cmentarza jest niepewny, zapisy dotyczące własności niejasne a działka w urzędowych ewidencjach oznaczona została jako nieużytek bądź tereny rekreacyjne.
W ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy dotarłam do kilkudziesięciu takich cmentarzy. Poszukiwania najprościej rozpocząć od szczegółowej analizy map, w tym tak zwanych „setek” Wojskowego Instytutu Geograficznego z okresu międzywojennego. Są one bardzo dokładne a układ dróg, trakcji kolejowych, głównych linii zabudowań i zalesień często nie uległ radykalnym zmianom, zwłaszcza na terenach wiejskich. Będąc już w danej miejscowości warto pytać o dokładną lokalizację mieszkańców. Zapytanie o drogę często staje się początkiem dłuższej rozmowy. Zwłaszcza osoby starsze chętnie opowiadają o losach „niemieckich” cmentarzy. Są to opowieści fabularyzowane, nie zawierające faktów w sensie historycznym, charakteryzujące się za to powtarzalnością niektórych elementów, których wychwycenie daje podstawę do stworzenia szablonu dziejów porzuconych „domów zmarłych” oraz stworzenia szerszego obrazu stanu pamięci i określenia poziomu świadomości historycznej wśród mieszkańców.
Wielokrotnie słyszę: Cmentarz? Był. Ale teraz tam zupełnie nic nie ma. Szkoda czasu na przedzieranie się przez zarośla. Czasami tak rzeczywiście jest i cmentarz to obecnie zadrzewiony teren, otoczony uprawnymi polami, pozbawiony drogi dojazdowej, bez śladów mogił czy pomników nagrobnych. Często jednak stwierdzenie „nic tam nie ma” okazuje się mijać z prawdą. Taką mylną informację o stanie cmentarza usłyszałam z ust mieszkańców Leszna (gm. Grabów, pow. łęczycki, woj. łódzkie, fot. 3) i Brzeźna (gm. Kostrzyn, pow. poznański, woj. wielkopolskie, fot. 4). W obu przypadkach „zupełnie nic” okazało się kilkunastoma nagrobkami lub ich częściami, widocznymi na pierwszy rzut oka po wejściu pomiędzy zarośla. Kilka betonowych lub kamiennych płyt nadal nosi ślady czytelnych inskrypcji, dostrzec można również ślady pamięci o zmarłych w postaci kwiatów i zniczy. Dlaczego więc, z ust osób od wielu lat mieszkających w sąsiedztwie cmentarza, słyszę zniechęcającą informację o braku jakichkolwiek pozostałości? Czy dezinformacja ma odstręczyć ciekawskich? Zniechęcić ewentualnych złodziei? Pełnić funkcję zasłony dymnej? Czy wypowiadający te słowa powodowani są wstydem za stan cmentarza czy też głęboką nadal niechęcią wobec spoczywających tam zmarłych?
Odmienną postawę prezentują rozmówcy, którzy na pytanie o cmentarz odpowiadają, że znają doskonale jego lokalizację i że chętnie zaprowadzą, pokażą. W Kępinie (gm. Grabów, pow. łęczycki, woj. łódzkie, fot. 5) kobieta, zamieszkująca w starym domu z czerwonej cegły, porzuca prace domowe aby pojechać ze mną osobiście, oznajmiając, że bez pomocy nie mam szans na odnalezienie leśnego cmentarza. Po drodze potwierdza moje przypuszczenia, że pierwotnymi właścicielami jej gospodarstwa byli niemieckojęzyczni osadnicy, ewangelicy. Babcia przewodniczki świetnie mówiła po niemiecku i jeszcze kilkanaście lat temu oprowadzała po okolicy przybyszy zza zachodniej granicy. Poczucie obowiązku gościnnego przyjęcia osób poszukujących śladów przeszłości zaszczepiła wnuczce. Podobnie swoją pomoc oferuje mieszkaniec Grabiny Małej, który udaje się ze mną do oddalonego o kilka kilometrów cmentarza w Tarnówce Wiesiołowskiej (gm. Dąbie, pow. kolski, woj. wielkopolskie, fot. 6), po drodze wymieniając inne okoliczne, znane mu osobiście lub tylko ze słyszenia miejsca pochówków. Na cmentarzu ewangelickim w Obrębiźnie (gm. Turek, pow. turecki, woj. wielkopolskie) na powierzchni ziemi nie zachował się żaden materialny ślad zaświadczający o przeznaczeniu terenu. Pomimo tego kilka zapytanych osób jednomyślnie i bez wątpliwości kierowało mnie do niczym niewyróżniającego się skrawka lasu, sąsiadującego z nowopowstałymi zabudowaniami. W Osowcach (gm. Kramsk, pow. koniński, woj. wielkopolskie) na cmentarz prowadzą mnie uczennice miejscowej szkoły podstawowej. Dobrze wiedzą, gdzie szukać wzgórza z wysokim drewnianym krzyżem.
Mieszkańcy między innymi Starych Prażuch (gm. Ceków-Kolonia, pow. kaliski, woj. wielkopolskie, fot. 7), Tarnówki Wiesiołowskiej (gm. Dąbie, pow. kolski, woj. wielkopolskie), Janowa (gm. Brudzew, powiat turecki, woj. wielkopolskie, fot. 8) zgodnie opisują cele, do jakich wykorzystano wtórnie poszczególne fragmenty nagrobków. Ponadto niektórzy stwierdzają, że gdyby mieli pewność dyskrecji, potrafią wskazać, gdzie skradzione elementy można nadal zobaczyć. Betonowe ławy i obramowania nagrobków najczęściej trafiały na pobliskie nieutwardzone drogi oraz do fundamentów i posadzek powstających budynków, wierzchnimi płytami wykładano podwórka. Żeliwne ogrodzenia pól grobowych wykorzystywano jako elementy parkanów prywatnych posesji i kojców dla drobiu a nawet do wyposażenia chlewni i obór. Podobny los spotykał siatki i słupki ogrodzeń cmentarnych. Metalowe i drewniane bramy w całości trafiały do okolicznych gospodarstw oraz na czynne cmentarze katolickie. Nagrobne stele z marmurów i granitów wywożone były przez właścicieli zakładów kamieniarskich i po oszlifowaniu służą do dziś zmarłym spoczywającym na czynnych nekropoliach katolickich. Żeliwne krzyże z figurami Chrystusa oraz metalowe tablice z inskrypcjami, jako szczególnie charakterystyczne i łatwe do identyfikacji, po pocięciu na mniejsze elementy, trafiały do skupów złomu. W terenu niektórych cmentarzy pozyskiwany był piaszczysty grunt jako materiał budowlany. Cmentarze w Zamętach (gm. Mycielin, pow. kaliski, woj. wielkopolskie, fot. 9), Kazali Starej (gm. Mycielin, pow. kaliski, woj. wielkopolskie, fot. 10) i Janowie (gm. Brudzew, pow. turecki, woj. wielkopolskie) eksploatowane są nielegalnie nadal. Cmentarz w Majdanach (gm. Dąbie, pow. kolski, woj. wielkopolskie) z trzech stron otoczony jest głębokimi wykopami, do których lada moment zaczną osuwać się skrajne nagrobki. Kradzieże i dewastacje na taką skalę wymagały udziału wielu osób oraz użycia maszyn, nie mogły więc pozostać niezauważone. Oznacza to, że sprawcy mieli zgodę na swoje działania ze strony lokalnych władz oraz milczące przyzwolenie pozostałych mieszkańców danej wioski. Wiedza o tego typu procederach jest powszechna, co potwierdza, że pozyskiwanie budulca oraz metali na cmentarzach nie było rzadkością.
Podobnie częste są opowieści o dyskretniejszych, nocnych eksploratorach cmentarzy protestanckich. Poszukiwania ukierunkowane były na odzyskanie wartościowych przedmiotów, biżuterii i monet, z którymi, jak domniemywano, grzebani byli zmarli. Według opowieści opiekunki cmentarza w Genowefie (gm. Krzymów, pow. koniński, woj. wielkopolskie, fot. 11), groby były nocami rozkopywane w celu pozyskania ludzkich czaszek. Proceder poszukiwania na terenach cmentarzy metalowych elementów trwa do dziś. Działania tego typu znajdują potwierdzenie w licznych wykopach w miejscu mogił, np. na terenie cmentarza w Bielawach (gm. Ceków-Kolonia, pow. kaliski, woj. wielkopolskie, fot. 12), w śladach prób wyłamania żelaznych odrzwi grobowców na cmentarzach w Pąchowie (gm. Kramsk, powiat koniński, woj. wielkopolskie, fot. 13) i w Wygorzelach (gm. Grabów, powiat łęczycki, woj. łódzkie, fot. 14). Na zdjęciach z roku 2007 publikowanych na stronie http://www.genea2011.net/ na cmentarzu w Zbiersku Kolonii (gm. Stawiszyn, pow. kaliski, woj. wielkopolskie, fot. 15) widoczne są żeliwne krzyże. W roku 2016 pozostały po nich kikuty zatopione w kamiennych postumentach.
Niektórzy rozmówcy podkreślają, że są nieformalnymi opiekunami cmentarzy. W chwilę po moim wejściu na teren cmentarza w Lipich Górach (gm. Babiak, pow. kolski, woj. wielkopolskie, fot. 16) pojawia się właściciel najbliższego gospodarstwa. Wyłuszcza bezpośrednio powód swojego zainteresowania. Twierdzi, że „różni się tu kręcą”, zdarzały się wizyty nietutejszych z wykrywaczem metalu, ślady rozkopywania grobów. Jako mieszkający najbliżej czuje się zobowiązany do pilnowania cmentarza, oczywiście w miarę możliwości. Wspomina również, że wraz z rodziną zamieszkuje w gospodarstwie poniemieckim, co skutkuje poczuciem odpowiedzialności za porzuconą nekropolię. Niestety, opieka ogranicza się tylko do kontrolowania gości. Naziemna materia cmentarza jest zdewastowana a teren porośnięty zaroślami.
Podobnie jest w Janowie (gm. Brudzew, pow. turecki, woj. wielkopolskie). W trakcie wizyty na cmentarzu towarzyszy mi mieszkaniec sąsiedniego gospodarstwa. Odchodzi na chwilę ale szybko wraca. Ubolewa nad zniszczeniami. Opowiada, że próbuje, wspólnie z synem, zapobiegać dalszemu pozyskiwaniu żwiru z terenu na którym znajdowały się mogiły. Wspomina, że grzebie w ziemi znajdowane na zboczach wykopu kości.
Po przybyciu do Cieplinek (gm. Izbica Kujawska, pow. włocławski, woj. kujawsko-pomorskie) obserwowana jestem przez mieszkankę domu usytuowanego po drugiej stronie drogi, do której przylega zupełnie zniszczony cmentarz. Teren nekropolii częściowo użytkowany jest jako miejsce składowania materiałów budowlanych. Mieszkanka, mówiąc o cmentarzu, używa określenia „nasz”. Pyta, czy po mojej wizycie „nasz cmentarz” stanie się sławny i ktoś go wreszcie uporządkuje. Wypowiedzi rozmówczyni i stan cmentarza dowodzą, że mieszkańcy Cieplinek, określający cmentarz jako „nasz”, do tej pory nie pokusili się o jakiekolwiek prace. Oczekują natomiast na działanie ze strony lokalnych władz, uczniów pobliskiej szkoły lub odwiedzających sporadycznie groby swoich przodków obywateli niemieckich.
Tuż za cmentarzem ewangelickim w Turach (gm. Kościelec, pow. kolski, woj. wielkopolskie), stoi budynek dawnego kantoratu. Mieszkający w nim mężczyzna wykasza systematycznie teren cmentarza, choć podkreśla, że powinien to robić obecny właściciel gruntu, czyli gmina. Nieprzycięte krzewy bzu zasłaniają widok z okien domu na drogę oraz ograniczają dostęp do wnętrza światła, co jest jedyną motywacją do podejmowania corocznych prac porządkowych. Mieszkaniec zna i wygłasza rozwiązanie problematycznej dla niego kwestii lokalizacji cmentarza. Niechby sobie Niemcy zabrali wreszcie ten jedyny ocalały nagrobek i po kłopocie.
Do Górek (gm. Kłodawa, pow. kolski, woj. wielkopolskie, fot. 17) jeszcze do niedawna przyjeżdżali potomkowie zmarłych, spoczywających na cmentarzu zwanym tu „Niemiecką Górką”. Za troskę o nagrobki płacili mieszkającemu najbliżej gospodarzowi. Troszczył się więc w wolnych chwilach. Kosił trawę, nasadzał bratki, zapalał znicze. Wycinane zarośla przeznaczał na własne potrzeby. I właśnie pozyskiwanie drewna z cmentarza stało się kością niezgody pomiędzy sąsiadami. W efekcie sąsiedzkiego konfliktu dotychczasowy opiekun zaprzestał jakichkolwiek działań.
Zgodę na wejście na teren cmentarza w Siedliskach nad jeziorem Mąkolno (gm. Sompolno, pow. koniński, woj. wielkopolskie) trzeba uzyskać od jego właścicielki. Choć brzmi to niewiarygodnie, w tym przypadku teren cmentarza został sprzedany przez gminę w latach 60. XX wieku, łącznie z otaczającymi go polami uprawnymi, miejscowemu gospodarzowi. Obecna właścicielka podkreśla, że wspólnie z rodziną stara się, w miarę możliwości, o teren cmentarza dbać poprzez wycinanie krzewów. Jednocześnie pyta o wskazówki, do kogo zwrócić się z wnioskiem o likwidację miejsca pochówku. Posiadanie na własność nieczynnej nekropolii, wpisanej do gminnej ewidencji zabytków, jest dla rozmówczyni ogromnym i niechcianym problemem. Dotychczasowym staraniem udało się ustalić zakwalifikowanie działki jako „nieużytki” i obniżyć w ten sposób wysokość podatku gruntowego. Nadal jednak nie ma możliwości przeznaczenia działki pod uprawę rolną ani wykorzystania pod zabudowę letniskową (pobliskie tereny z uwagi na lokalizację nad jeziorem cieszą się powodzeniem turystów i wczasowiczów). Właścicielka próbuje dociec, czy ekshumacja i ostateczna likwidacja starego cmentarza jest powinnością parafii ewangelicko-augsburskiej lub władz gminy i kto poniesie ewentualne koszty. Nie jest zainteresowana renowacją nagrobków, ponieważ zachowanie naziemnych elementów grobów przedłuży życie „ciała obcego”, jakim jest położony pośrodku gospodarstwa cmentarz.
Niewielki cmentarz ewangelicko-augsburski w Borowej (gm. Krzymów, pow. koniński, woj. wielkopolskie, fot. 18) tonie w śmieciach. Dodatkowo służy jako rozległy wybieg dla drobiu hodowanego w najbliższym gospodarstwie. Na temat cmentarza próbuję rozmawiać ze starszym mężczyzną – mieszkańcem domu położonego tuż za cmentarzem. Niestety, nie jest zbyt rozmowny. Wszelkie pytania dotyczące stanu prawnego, historii, ewentualnych prac porządkowych, odwiedzin potomków zmarłych zbywa zwięzłym „nie wiem”. Pozostaje obojętny wobec moich komentarzy na temat porażającej ilości śmieci z premedytacją podrzucanych na cmentarz. Krótko po wizycie w Borowie uzyskuję z urzędu gminy w Krzymowie informację, że teren cmentarza nie stanowi odrębnej działki ale wchodzi w skład większego gospodarstwa, którego właściciele zmarli a ich krewni zabiegają o nabycie prawa własności do budynków i ziemi. Oznacza to, że rozmawiałam z obecnym posiadaczem i prawdopodobnie przyszłym właścicielem cmentarza, który skazany zostanie na kolejne lata trwania w roli składu odpadków i zagrody dla kur.
Na szczególną uwagę, jako jeden z nielicznych pozytywnych przykładów, zasługuje stan cmentarza w Pasiece (gm. Izbica Kujawska, pow. włocławski, woj. kujawsko-pomorskie, fot. 19). Cały teren miejsca wiecznego spoczynku jest starannie uporządkowany i pozbawiony zarośli. Starodrzew uzupełniono młodymi sadzonkami, zachowane nagrobki oczyszczone są z ziemi i mchu. Wszystko to jest zasługą jednego człowieka – mieszkańca wsi Pasieka, który pomimo niepełnosprawności, od wielu lat każdą wolną chwilę spędza pracując na cmentarzu. Swoje działanie motywuje krótko: wszystko jest lepsze od siedzenia w domu i czekania na śmierć a przecież ktoś musi o zmarłych zadbać. Pan Andrzej nie poprzestaje na mówieniu i jest faktycznym opiekunem grobów, nie zastanawia się nad wyznaniem, pochodzeniem i narodowością zmarłych, kosztami i konsekwencjami swoich działań, nad sensem dalszego trwania cmentarza.
Od marca 2016 roku trwają prace porządkowe na terenie nieczynnego cmentarza ewangelickiego w Kiejszach (gm. Babiak, pow. kolski, woj. wielkopolskie, fot. 20, 21). Działania poprzedzone zostały uzyskaniem zgody od właściciela działki, czyli parafii ewangelicko-augsburskiej z siedzibą w Koninie. Wójt Gminy Babiak udzielił wsparcia w postaci oddelegowania pracowników do wycinki zarośli. Niestety, w prace nie zaangażował się nikt z mieszkańców wsi Kiejsze. Ci, z którymi rozmawiałam, nie są zaskoczeni istnieniem w tym miejscu grobów, znają charakter wyznaniowy i pozytywnie oceniają inicjatywę odrestaurowania cmentarza. Nikt jednak nie poświęcił swojego czasu i narzędzi, aby aktywnie wesprzeć wolontariuszy.
Stan zachowania opisanych powyżej miejsc oraz najważniejsze, powtarzalne elementy wypowiedzi rozmówców dowodzą, że cmentarze ewangelickie często stanowią nadal element obcy, zbędny, kłopotliwy, bezpański. Odwiedzane są w celu pozbycia się śmieci, pozyskania żwiru i drewna, wypicia w towarzystwie alkoholu a nawet powieszenia huśtawki na drzewie. Ukrywane przed przybyszami z zewnątrz, otoczone milczeniem i obojętnością, stanowią tabu i jednocześnie problem, który rozwiązać powinien mityczny „ktoś” z zewnątrz. Urzędy gmin poprzestają na wpisaniu obiektu do lokalnej ewidencji zabytków nieruchomych. Szkoły nie uwzględniają w programach nauczania lokalnej historii osadnictwa na prawie olęderskim. Ilość stowarzyszeń i grup nieformalnych zabiegających o uregulowanie stanu prawnego porzuconych cmentarzy oraz o pozyskanie środków finansowych na ich renowację jest nadal niewspółmiernie niska w stosunku do liczby protestanckich miejsc pochówku. Zniszczenia spowodowane działalnością człowieka oraz upływem czasu postępują.
Jednak fakt istnienia cmentarzy nie został wymazany z indywidualnej pamięci mieszkańców poszczególnych miejscowości. Pomimo upływu dziesiątek lat pamięć znajduje wyraz w przywoływaniu opowieści własnych oraz zasłyszanych. Najstarsi sięgają pamięcią czasów, gdy sąsiadowali z niemieckojęzycznymi ewangelikami. Młodsi nie obawiają się już powrotu przedwojennych właścicieli domów i gospodarstw. Nie odczuwają również lęku odwiedzając miejsca, gdzie walają się betonowe krzyże i tablice z obco brzmiącymi nazwiskami. Widok zdewastowanych nagrobków nie wywołuje oburzenia. Wiedza o istnieniu cmentarzy jest więc powszechna. Niestety często ogranicza się tylko i wyłącznie do informacji o ich lokalizacji. Brakuje natomiast wrażliwości na los cmentarzy, potrzeby przywrócenia należnej im godności, chęci podjęcia działań w kierunku naprawy i inwentaryzacji zachowanych elementów, uzupełnienia lokalnej historii, nawiązania kontaktów z rodzinami zmarłych w celu umożliwienia im odszukania grobów przodków oraz być może pozyskania w ten sposób parterów w zabiegach na rzecz rewitalizacji.
Bibliografia:
Kazimierz Kasperkiewicz, „Nekropolie Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego na ziemi konińskiej”, w „Protestantyzm w Polsce na przestrzeni wieków” pod redakcją Piotra Gołdyna, Poznań 2009r.
Andrzej Mendrok, „Świątynie Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego na ziemi konińskiej”, w „Protestantyzm w Polsce na przestrzeni wieków” pod redakcją Piotra Gołdyna, Poznań 2009r.
Adam
Grabowski, „Cmentarze ewangelicko-augsburskie w gminie Dąbie”,
w „Rocznik Kolski Nr 8/2015”, Koło 2015r.
*U.Karolczak, Czy
cmentarze ewangelickie zostały zapomniane?(Pamięć o cmentarzach
ewangelickich w okolicach Koła) [w:]
"Ziemia skrywa kości". Zapomniane krajobrazy pamięci;
cmentarze protestanckie w Wielkopolsce po 1945 roku", J. Kołacki
i I. Skórzyńska (red.), Poznań 2017, s. 387-396. Przedruk za zgodą
autorki. Zdjęcia Urszula Karolczak